poniedziałek, 19 maja 2014

Różne oblicza ego

Według relacji świadków znamienity jogin Krishnamacharya nigdy nie chwalił swoich uczniów za postępy w praktyce. Był ostry, surowy i nie prawił podopiecznym komplementów z troski o to, aby ich ego nie rosło. Czasy się zmieniły. Szeroko i momentami dosyć dowolnie rozumiana joga przebyła ogromną drogę w czasie i przestrzeni, ulegając temu, czemu ulegają wszystkie zjawiska podczas każdej podróży - większej lub mniejszej transformacji. Zmieniło się tak wiele, że można jedynie snuć wariacje na temat tego, jak zareagowałby Krishnamacharya, widząc facebookowe profile niektórych światowej sławy nauczycieli na zachodzie z ich rozbudowanymi galeriami zdjęć, przedstawiającymi ich samych w zaawansowanych asanach:-) Jednak pomimo tego, co widać w wirtualnym świecie, większości współcześnie praktykujących chodzi nadal o zredukowanie ego. To co pozostało bowiem niezmienne, to przekonanie, że ego jest sprawcą ludzkiego cierpienia. Praca nad własnym ego jest zwykle tak ciężka, że nie oddaje jej ani określenie "górniczy trud", ani "syzyfowa praca", ani też znój, katorga czy harówa. Praca nad własnym ego wymaga uważności snajpera, czujności detektywa, wytrzymałości hutnika, odporności lekarza w przychodni rejonowej w sezonie grypowym, cierpliwości przedszkolanki, wiedzy psychologa i wielu innych atrybutów w zależności od sytuacji:-) 

Dlaczego? Ego przejawia się zawsze w postaci nadmiernej i to jest jego znak rozpoznawczy. W powszechnym rozumieniu przerośnięte ego jest więc: nadmierną pewnością siebie, zbyt wysokim mniemaniem na swój temat, zarozumialstwem, arogancją, nonszalancją, gburowatością. Potocznie kojarzymy je z osobami, które mają jakąś władzę - może być to władza polityczna, finansowa, duchowa, wynikająca z posiadanej wiedzy (np. medycznej, prawniczej) albo z wykonywania zawodu społecznie uznanego za prestiżowy. Wszędzie tam, gdzie ktoś dosłownie i metaforycznie kłania się komuś w pas, powstaje groźba nieokiełznanego rozkwitu ego. Wszędzie tam, gdzie pojawia się idea, że jest się "naj" - najmądrzejszym, najzamożniejszym, najlepiej wykształconym, najbardziej doświadczonym, najbardziej zapracowanym, najbardziej uduchowionym itd. Mimo, że spora część ludzkości jest tego świadoma, to wyłapanie mikrosekundy, w której pojawia się ten stan umysłu jest naprawdę trudne.

Jeszcze bardziej skomplikowana sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy ego przejawia swoje drugie oblicze. Towarzyszy mu także nadmiar, ale dla niepoznaki jest to nadmiar innego rodzaju, którego normalnie nie kojarzymy z zachowaniem egoistycznym. Jest to "negatywny" nadmiar: fałszywej skromności, poczucia krzywdy, użalania się nad sobą, obsesyjnego analizowania swoich porażek, przeświadczenia o pechu oraz o tym, że jest się najbiedniejszym, najbardziej chorym, najnieszczęśliwszym, najbardziej samotnym, najbardziej nierozumianym itd. Osoby, u których ego przejawia właśnie to przesadnie "negatywne" oblicze w absurdalny sposób budują swoją tożsamość na osobistej katastrofie. Podświadomie nie dopuszczają do siebie możliwości zmiany, bo czują, że są wyjątkowi i niepowtarzalni właśnie przez swój realny bądź wydumany dramat. Osoby takie często używają kwantyfikatorów wielkich w postaci "zawsze" i "nigdy" ("zawsze będę sama", "nigdy nie awansuję", "zawsze będę mieć problemy z pieniędzmi", "nigdy nie pomoże mi żadna terapia" itd.). Robią to, bo podświadomie obawiają się, że jeśli pozwolą sobie lub komuś na rozwiązanie ich problemu, to utracą swoją odróżniającą ich od innych tożsamość bycia największym męczennikiem, ofiarą, pechowcem itd.

Niezależnie od tego, czy ego przejawia się w nadmiarze "pozytywnym" czy "negatywnym", sprawia, że człowiek staje się więźniem pewnej iluzji, która stopniowo izoluje go od innych ludzi i tak naprawdę od swojej prawdziwej istoty. Kiedy bowiem przykładowo doskonały bankowiec zaczyna w głębi duszy głosić tezę, że z powodu swojego statusu materialnego i zawodowego niewiele ma wspólnego z pracującą w jego banku panią sprzątaczką, to tak naprawdę zaczyna oddalać się nie tylko od istoty ludzkiej jaką jest pani sprzątaczka, ale przede wszystkim od istoty ludzkiej, którą jest on sam. Kiedy natomiast pani sprzątaczka ma o sobie tak niskie mniemanie, że sądzi, iż nie może mieć nic wspólnego z doskonałym bankowcem, to tak naprawdę oddala się nie tylko od niego, ale też od siebie samej. Każde z tych zachowań jest fikcją umysłu i w dalszej perspektywie prowadzi do cierpienia, bo obydwa schematy działania nie mają nic wspólnego z byciem silną i akceptującą się osobą. Jeśli ktoś naprawdę kocha i szanuje siebie, to pracuje nad tym, żeby wyzwolić się z egoistycznych gier. Pracuje nad budzeniem świadomości tego, kim naprawdę jest - nad budzeniem bezwarunkowej miłości do siebie i innych. To naprawdę ciężka praca, bo najtrudniej przyznać się do faktu, że to my sami unieszczęśliwiamy siebie. Warto jednak podjąć ten wysiłek, bo tam gdzie cichnie ego pojawia się po prostu harmonia, zrozumienie, empatia, życzliwość, a więc wszystko to, co sprawia, że jest mniej urazy, obrazy, zarazy:-) Mniej nadęcia, wydęcia i wzdęcia:-) Że przestajemy mieć palącą chęć udowadniania swojej racji, bo nasza racja przejawia się niewerbalnie - w tym kim i jacy jesteśmy na co dzień.

Tekst zainspirowany książką Donalda Evansa pt. "Spirituality and human nature".

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.