sobota, 18 czerwca 2022

ADRENALINOWY "HAJ"

Czy znasz to uczucie, kiedy po wyczerpującym tygodniu nadchodzi wyczekiwany weekend, podczas którego zgodnie z powszechnie panującymi zaleceniami masz w planie odpocząć, zadbać o siebie, wyskoczyć w góry albo iść na warsztaty jogi, ale nagle pojawia się migrena, ból w lędźwiach, zapalenie pęcherza i inne tego typu “atrakcje”? Albo kiedy wreszcie masz upragniony urlop i po dwóch dniach zamiast odprężenia czujesz, że nic cię nie cieszy lub też że chyba łamie cię w kościach albo bolą cię zatoki? Jeśli myślisz, że to wina pecha, klimatyzacji w samolocie, zmiany ciśnienia albo złej pozycji podczas snu, to nie zawsze musi to być prawda. Sprawcą i organizatorem wyżej wymienionych sytuacji często jest tzw. adrenalinowy “haj” lub też precyzyjniej rzecz ujmując jego spadek.
 
Adrenalinowy “haj” jest częścią reakcji stresowej, która najbardziej drobiazgowo została przebadana przez dra Hansa Selye’go (twórcy terminu "stres") i dra Waltera Cannona. Większość opracowań dotyczących “anatomii” stresu bazuje właśnie na ich badaniach i jest obecnie dobrze znana. Wiemy więc, że w odpowiedzi na prawdziwe lub wyobrażone zagrożenie organizm uruchamia “reakcję alarmową”. Efektem tej reakcji jest ogromny wyrzut kortyzolu i adrenaliny do wszystkich organów ciała w celu przygotowania nas do walki lub ucieczki. Idealny scenariusz napisany przez naturę zakłada, że faktycznie odbędziemy walkę lub uciekniemy i tym sposobem szybko uporamy się z zagrożeniem. Słowem, że szybko załatwimy sprawę, a tym samym pozwolimy na znaczne zmniejszenie poziomu hormonów stresu we krwi oraz na powrót ciała do równowagi.
 
Jak wiemy, tak się jednak nie dzieje. W rezultacie intensywnego i szybkiego tempa życia “reakcja alarmowa” na stres, która pierwotnie miała być krótkotrwała zamienia się w stan permanentny. Żeby poradzić sobie z życiem na wysokich obrotach, z wyzwaniami, "challengami”, konkurencją, rywalizacją, nadmiarem bodźców i niewyspaniem, potrzebujemy nieustającego uwalniania hormonów stresu, bo paradoksalnie hormony stresu dają nam “kopa do życia” oraz o czym nie wszyscy wiedzą, działają znieczulająco. Tak powstaje adrenalinowy “haj”, od którego sporo osób zwyczajnie się uzależnia. Uzależnienie od określonego poziomu adrenaliny i kortyzolu we krwi sprawia, że kiedy ich poziom się zmniejsza, jesteśmy na głodzie i szukamy powodu, żeby znowu “skoczyło nam ciśnienie”. Czasem przejawia się to w tendencji do poszukiwania szeroko pojętych “mocnych wrażeń” a czasem w szukaniu draki, konfliktu, wroga, na którym można byłoby się wyżyć. W pewnym sensie uzależnienie od adrenalinowego “haju” tłumaczy, skąd bierze się tak powszechne zjawisko hejtu.
 
Człowiek uzależniony od adrenalinowego “haju” będzie nieustannie dążył do ekscytacji i nadmiernej stymulacji. Zawsze musi się dziać coś “wyjątkowego” i “ekstremalnego”, co zapewni danej osobie stan zbliżony do euforii, za który to stan obok adrenaliny odpowiada również kortyzol. Natomiast właściwości znieczulające kortyzolu sprawiają, że kiedy jesteśmy w stresowym transie zwyczajnie nie czujemy żadnych problemów w ciele. Gdy więc nadchodzi czas urlopu i spada produkcja adrenaliny i kortyzolu, cała prawda o stanie naszego organizmu wychodzi na jaw. Nagle czujemy różne dolegliwości fizyczne, które wcześniej były stłumione i ignorowane. Nagle czujemy niezrozumiały spadek nastroju i rozdrażnienie. Jesteśmy mniej skupieni i tym samym bardziej skłonni do drobnych urazów, zwichnięć, skaleczeń. W pewnym sensie pojawia się nam “reakcja odstawienna”. A zatem za nasze kiepskie samopoczucie zazwyczaj nie odpowiada ani pech, ani klimatyzacja, ani zła pozycja podczas snu, tylko stres w przeróżnych postaciach. Warto pamiętać, że jeśli nie zrobimy czegoś, by wracać do równowagi każdego dnia, to nawet najbardziej wymyślny urlop niewiele nam pomoże, a przewlekły stres nie tylko będzie psuł nam nasz czas wolny, ale prędzej czy później doprowadzi do wypalenia i wyczerpania. Czy w związku z powyższym trzeba jeszcze komuś tłumaczyć, dlaczego regularna praktyka jogi jest tak niesamowicie ważna?