Aldous Huxley napisał kiedyś, że jeśli życie jest iluzją, to należy
tę iluzję potraktować bardzo poważnie. Myślę, że jego stwierdzenie można
śmiało odnieść do koncepcji ego w filozofii indyjskiej, według której
ego rozumiane jako nasza tożsamość lub odgrywana przez nas społeczna czy
indywidualna rola jest częścią mai, czyli iluzji.
Kiedy na skutek pracy
nad sobą lub spontanicznego przebłysku świadomości uda nam się wznieść
ponad ową iluzję, będziemy w stanie dostrzec, że jesteśmy czymś dużo
więcej niż sądziliśmy. Poczujemy, że nasz potencjał szeroko rozumianego
dobra jest nieograniczony oraz że nie musimy z niczym ani z nikim
walczyć, bo jesteśmy połączeni absolutnie ze wszystkim i wszystkimi.
Nieświadome tkwienie w uścisku ego przypomina sytuację, w której
gramy w grę online i angażujemy się tak bardzo, że zaczynamy mylić świat
wirtualny z rzeczywistością. Nie śpimy po nocach i wypruwamy sobie
żyły, żeby opracować najkorzystniejszą strategię. Wikłamy się w
konflikty, tracimy wzrok, nerwy, zdrowie i zaczynamy postrzegać
wirtualny świat gry jako coś prawdziwego. Jej iluzja jest bowiem tak
potężna, że wpływa na naszą rzeczywistość (relacje, zachowanie,
samopoczucie).
To samo dzieje się w naszym życiu, kiedy albo nie zdajemy sobie
sprawy z własnego ego, albo też w ogóle nad nim nie pracujemy.
Rozgrywamy mniejsze i większe wojny o teoretyczne koncepcje i o względne
racje. O kawałki papierków, które umownie nazwaliśmy pieniędzmi. O
władzę. O coś tak absurdalnego jak prestiż lub tak ulotnego jak
popularność. O to, kto będzie pierwszy i najlepszy. Jeśli żyjemy w
kulturze, gdzie duże stopy to symbol wysokiego statusu społecznego, to
poświęcimy całą energię na ich optyczne powiększenie. Jeśli natomiast
jesteśmy mieszkańcami kraju, w którym małe stopy to naprawdę coś, z
prawdziwym heroizmem i wbrew zdrowemu rozsądkowi będziemy gotowi nosić
za małe buty.
Nie byłoby w tej niesamowitej iluzji niczego złego, gdyby nie fakt,
że jej skutki przejawiają się w realnym życiu pod postacią nerwic,
chorób cywilizacyjnych, ustaw pozwalających na masową wycinkę drzew,
katastrof ekologicznych, humanitarnych i konfliktów zbrojnych. Warto
więc potraktować ją poważnie.
Jak zatem pracować nad swoim ego na co dzień? Uważność i świadomość,
które są efektami praktyki asan, pranajamy czy medytacji są dobrymi
narzędziami, aby czujnie obserwować poczynania własnego ego. Czy jednak,
jak powszechnie zwykło się sądzić, na pewno powinniśmy dążyć do tego,
żeby się go pozbyć? Czy przypadkiem nie będzie tak, że im bardziej
będziemy chcieli się pozbyć tej jakże fundamentalnej części siebie, tym
bardziej będzie się ona uaktywniała? Czy w ogóle jest sens pozbywania
się czegoś, co jest nieodzowną częścią nas samych – nawet jeśli bardzo
nam się to coś nie podoba? Czy ego jest złe? A może jednak jest jakiś
pożytek z faktu posiadania ego?
Światowej sławy psychiatra, dr nauk medycznych, lekarz, nauczyciel
duchowy i wykładowca David Hawkins twierdzi, że tak długo, jak długo
będziemy demonizować ego i traktować je jak wroga, tak długo ego będzie
miało nad nami moc. Według Hawkinsa zarówno jasne jak i mroczne strony
człowieka oczekują uwagi i szacunku. Dlatego też zachęca on, żebyśmy
zaakceptowali istnienie własnego ego, uznali jego siłę i oddali mu
należny szacunek. Wtedy okaże się, że moc ego nie ogranicza się jedynie
do destrukcji i cierpienia, ale że jest też jedną z tych energii, bez
których życie nie byłoby w stanie przetrwać. Skutki zmiany stosunku do
własnego ego mogą być spektakularne. Hawkins sugeruje, aby po pierwsze nadać swojemu ego imię. Nazwanie
ego sprawia, że dużo łatwiej jest nam z nim pracować. Ego przestaje być
bowiem abstrakcyjnym pojęciem, a zaczyna przejawiać się jako konkretna
postać. Ego Hawkinsa przykładowo nazywa się Fuzzy. W momentach, kiedy
Fuzzy zaczyna dominować, Hawkins zwraca się do niego, mówiąc: “oczywiście Fuzzy, że go nienawidzisz”, “tak Fuzzy, chcesz mieć wszystko – rozumiem”, “tak Fuzzy, wiem, że chcesz zjeść wszystkie ciasteczka”.
Prosty zabieg zwrócenia się do swojego ego imieniem nie tylko
wprowadza element zdrowego komizmu do ciężkiej pracy z własnym ego, ale
też diametralnie zmienia nasze położenie, bo zaczynamy wyraźniej je
dostrzegać i mieć nad nim większą kontrolę. Nie musimy już więcej go
wypierać, zaprzeczać mu ani projektować go na inne osoby, instytucje czy
zjawiska (twierdząc np. że nasze bolączki to wina rodziców, polityki,
systemu, szefa, klientów, genów, pogody, Boga itd.). Dodatkowo
przestajemy postrzegać innych ludzi jako złych. Zauważamy, że oni
również tkwią w tym samym schemacie ego i co gorsza często nie są nawet
tego świadomi, a tym samym męczą się podwójnie.
Nasze ego staje się rodzajem niesfornego zwierzaka, który mieszka z
nami. Wiemy, że może narobić sporo hałasu, rozpruć poduszki, stłuc
ulubiony wazon i przegryźć wszystkie kable, ale wiemy też, że po
pierwsze stanie się to tylko wtedy, gdy spuścimy go z oczu, a po drugie
mimo wszystko nie wyrzucimy go przecież z domu, bo w końcu to nasz
zwierzak. Im lepiej zrozumiemy zasady, na jakich działa, tym mniejszą
władzę będzie miał nad nami, tym mniejszych szkód dokona i tym łatwiej
będzie nam patrzeć na niego z sympatią.
Idąc za sugestią Hawkinsa jakiś czas temu postanowiłam nazwać swoje
ego. Sprawa okazała się skomplikowana, ponieważ na początku tego procesu
przychodziły mi na myśl same męskie imiona, które w mojej opinii
doskonale pasowały do ego innych osób. Był więc Kermit, Księciunio,
Hans, Shrek i Jego Ekscelencja, ale ani jednego imienia żeńskiego.
Dopiero po czasie uzmysłowiłam sobie, że moje ego świetnie bawiło się
wymyślając imiona dla czyjegoś ego, ale samo bardzo wzbraniało się
przed byciem nazwanym i dostrzeżonym. Ostatecznie jednak udało się i
wybrałam imię Smerfetka. Ten symboliczny akt zmienił moje dotychczas
żmudne zmagania z własnym ego w bardziej lekkie gierki, które toczą się
między mną a Smerfetką. Zwrócenie się do Smerfetki po imieniu potrafi rozbić napięcie i
obnażyć małostkowość wielu z pozoru skomplikowanych sytuacji, co
dobroczynnie wpływa na moje ogólne samopoczucie oraz na moje relacje z
innymi. Mówię np. “Smerfetko, to naprawdę dramat, że pominęli twoje
imię na plakacie reklamującym event, w którym będziesz brała udział –
tak, sądzę, że to koniec świata i na pewno nie był to błąd w druku czy
ludzka pomyłka”, “Smerfetko, fakt, że twój mąż nie zaparkował
dokładnie tam, gdzie mu pokazałaś i nie spowodował równocześnie
karambolu przez nagłe hamowanie jest naprawdę karygodne – strzel focha”, “Smerfetko,
jasne, myślę, że ma to sens, aby po raz milionowy przeanalizować twoje
traumy wieku dorastania i znaleźć w nich wytłumaczenie wszelkich
niedogodności, które ci się przydarzają” albo “Smerfetko, wiem,
że chciałabyś po powrocie z jogi o godzinie 22:00 zjeść wszystko co
jest w lodówce oraz samą lodówkę również; tak Smerfetko, rano nie
będziesz wiedziała, jak się nazywasz, ale masz rację” itd.
Jak widać mam z Smerfetką duży ubaw, ale praktyczny aspekt wybicia
się dzięki tej prostej technice z utartych ścieżek ego, jest
niesamowicie pozytywny. Zabieg nazywania ego pozwala również z większą
wyrozumiałością i życzliwością spojrzeć na poczynania innych osób.
Smerfetka zwykle wyrywa się do nazywania ego innych, co może nie jest
chwalebne, ale dzięki temu mogę sobie pomyśleć: “Taki fajny i szanowany nauczyciel jogi, a jego Kermit szaleje na forum i wykłóca się o to, co było pierwsze: jajko czy kura”, “Fiona
znajomej pięknie pręży się w nieznanej nam dotąd asanie i zaraz chyba
zerwie sobie więzadła – dajmy jej lajka, to może przestanie tak męczyć
naszą znajomą i będą mogły trochę odsapnąć”, “Hans kolegi lubi
towarzystwo pięknych, zdrowych i bogatych – trochę to razi, że tak się
im podlizuje, ale cóż, może kiedyś mu przejdzie i kolega będzie mógł
mieć po prostu dobrych przyjaciół niezależnie od tego, kim są z zawodu i
jakie mają gadżety”, “Ofelia znajomej sprawia, że wszyscy
zwalniają się z prowadzonej przez nią firmy – trudno, może jak już się
wszyscy zwolnią, to znajoma zauważy Ofelię i coś z nią zrobi”.
Są jednak również sprawy grubszego kalibru, kiedy Lucek głowy państwa
idzie w zaparte i zrzuca bomby na miasta i wioski, niszczy naturę,
budzi wrogość, sieje strach i jest większy niż jego właściciel. Wtedy
przestaje mi być do śmiechu. Uzmysławiam sobie, że przyczyny
najpoważniejszych problemów na tej planecie – wojen, głodu, uchodźców,
dewastacji środowiska i wielu innych – tkwią w ludzkich umysłach. Są
nimi złudzenia, strach, chciwość, niechęć, obojętność, nienawiść i inne
negatywne zjawiska mentalne, wywoływane przez nieuświadomione i
niezauważone ego.
Największym paradoksem jest fakt, że w głębi serca nikt nie chce taki
być. Nikt nie chce rozpychać się łokciami, plotkować, atakować,
rywalizować, iść na front. To przecież takie nieracjonalne. W głębi
duszy każdy życzy sobie pokoju na świecie, dobrostanu dla wszystkich,
czystego powietrza i świętego spokoju w pracy, w domu i w rodzinie.
Żyjemy jednak w czasach, w których ego szaleje tak bardzo, że łatwiej
jest głosić szlachetne poglądy niż małymi krokami realizować je we
własnym życiu. Jest to jeden z bardziej popisowych numerów ego.
Proponowana przez Hawkinsa technika nadania imienia swojemu ego jest o
tyle przydatna, że pomaga zdać sobie sprawę z tego paradoksu. Pomaga
również uzmysłowić sobie prosty fakt, iż wszyscy współtworzymy problemy,
z którymi boryka się obecnie świat i że równocześnie wszyscy możemy
zajmować się nimi na bardzo wielu poziomach – dokładnie w tym miejscu i
czasie, w którym aktualnie żyjemy.
Proszę "Smerfetki"!
OdpowiedzUsuńUśmiałam się do łez. Pisze Pani fantastycznie, lekko, dowcipnie, a przede wszystkim bardzo mądrze. Proszę, niech nie skąpi Pani cudnych postów .
Bardzo serdecznie pozdrawia "Biedactwo" ;D.
P. S. Nie nazywam innych, chyba że mię rozeźlą. Sama w sobie widzę sporo okazji do śmiechu i nie tylko. Pozdrawiam ponownie, żeńskie biedactwo i bin Laden w jednym ;)
Dziękuję za miłe słowa i razem ze Smerfetką pozdrawiamy Biedactwo oraz bin Ladena:-)
UsuńNie spodziewałam się odpisu, pracuję nad ego i serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBtw. niedawno na samochodzie zobaczyłam Smerfetkę i wydawało mi się, że jest podobna do Pani.
Pozwalam sobie zakończyć wpis ważnym i sensownym dla mnie cytatem:
"Since our problems have been our own creation
They also can be overcome
When we use the power provided free to everyone (...)"
Smerfetka na samochodzie! Chwila nieuwagi i człowiek nawet nie podejrzewa, w jakich miejscach jego Ego się pojawia i gdzie przebywa :-) Pozdrawiam ciepło i życzę dużo humoru, cierpliwości i miłości :-)
OdpowiedzUsuńBardzo mądry wpis. Nie czytałam o tym wyizolowaniu ego poprzez jego nazwanie. Teraz pomyślę nad imieniem dla swojego ego i spróbuję z nim porozmawiać. Druga sprawa to fakt, że myślimy że problem ego nas nie dotyczy:-)
OdpowiedzUsuń