środa, 17 maja 2017

Nazwij swoje ego

Aldous Huxley napisał kiedyś, że jeśli życie jest iluzją, to należy tę iluzję potraktować bardzo poważnie. Myślę, że jego stwierdzenie można śmiało odnieść do koncepcji ego w filozofii indyjskiej, według której ego rozumiane jako nasza tożsamość lub odgrywana przez nas społeczna czy indywidualna rola jest częścią mai, czyli iluzji.
Kiedy na skutek pracy nad sobą lub spontanicznego przebłysku świadomości uda nam się wznieść ponad ową iluzję, będziemy w stanie dostrzec, że jesteśmy czymś dużo więcej niż sądziliśmy. Poczujemy, że nasz potencjał szeroko rozumianego dobra jest nieograniczony oraz że nie musimy z niczym ani z nikim walczyć, bo jesteśmy połączeni absolutnie ze wszystkim i wszystkimi.

Nieświadome tkwienie w uścisku ego przypomina sytuację, w której gramy w grę online i angażujemy się tak bardzo, że zaczynamy mylić świat wirtualny z rzeczywistością. Nie śpimy po nocach i wypruwamy sobie żyły, żeby opracować najkorzystniejszą strategię. Wikłamy się w konflikty, tracimy wzrok, nerwy, zdrowie i zaczynamy postrzegać wirtualny świat gry jako coś prawdziwego. Jej iluzja jest bowiem tak potężna, że wpływa na naszą rzeczywistość (relacje, zachowanie, samopoczucie).

To samo dzieje się w naszym życiu, kiedy albo nie zdajemy sobie sprawy z własnego ego, albo też w ogóle nad nim nie pracujemy. Rozgrywamy mniejsze i większe wojny o teoretyczne koncepcje i o względne racje. O kawałki papierków, które umownie nazwaliśmy pieniędzmi. O władzę. O coś tak absurdalnego jak prestiż lub tak ulotnego jak popularność. O to, kto będzie pierwszy i najlepszy. Jeśli żyjemy w kulturze, gdzie duże stopy to symbol wysokiego statusu społecznego, to poświęcimy całą energię na ich optyczne powiększenie. Jeśli natomiast jesteśmy mieszkańcami kraju, w którym małe stopy to naprawdę coś, z prawdziwym heroizmem i wbrew zdrowemu rozsądkowi będziemy gotowi nosić za małe buty.

Nie byłoby w tej niesamowitej iluzji niczego złego, gdyby nie fakt, że jej skutki przejawiają się w realnym życiu pod postacią nerwic, chorób cywilizacyjnych, ustaw pozwalających na masową wycinkę drzew, katastrof ekologicznych, humanitarnych i konfliktów zbrojnych. Warto więc potraktować ją poważnie.

Jak zatem pracować nad swoim ego na co dzień? Uważność i świadomość, które są efektami praktyki asan, pranajamy czy medytacji są dobrymi narzędziami, aby czujnie obserwować poczynania własnego ego. Czy jednak, jak powszechnie zwykło się sądzić, na pewno powinniśmy dążyć do tego, żeby się go pozbyć? Czy przypadkiem nie będzie tak, że im bardziej będziemy chcieli się pozbyć tej jakże fundamentalnej części siebie, tym bardziej będzie się ona uaktywniała? Czy w ogóle jest sens pozbywania się czegoś, co jest nieodzowną częścią nas samych – nawet jeśli bardzo nam się to coś nie podoba? Czy ego jest złe? A może jednak jest jakiś pożytek z faktu posiadania ego?

Światowej sławy psychiatra, dr nauk medycznych, lekarz, nauczyciel duchowy i wykładowca David Hawkins twierdzi, że tak długo, jak długo będziemy demonizować ego i traktować je jak wroga, tak długo ego będzie miało nad nami moc. Według Hawkinsa zarówno jasne jak i mroczne strony człowieka oczekują uwagi i szacunku. Dlatego też zachęca on, żebyśmy zaakceptowali istnienie własnego ego, uznali jego siłę i oddali mu należny szacunek. Wtedy okaże się, że moc ego nie ogranicza się jedynie do destrukcji i cierpienia, ale że jest też jedną z tych energii, bez których życie nie byłoby w stanie przetrwać. Skutki zmiany stosunku do własnego ego mogą być spektakularne. Hawkins sugeruje, aby po pierwsze nadać swojemu ego imię. Nazwanie ego sprawia, że dużo łatwiej jest nam z nim pracować. Ego przestaje być bowiem abstrakcyjnym pojęciem, a zaczyna przejawiać się jako konkretna postać. Ego Hawkinsa przykładowo nazywa się Fuzzy. W momentach, kiedy Fuzzy zaczyna dominować, Hawkins zwraca się do niego, mówiąc: “oczywiście Fuzzy, że go nienawidzisz”, “tak Fuzzy, chcesz mieć wszystko – rozumiem”, “tak Fuzzy, wiem, że chcesz zjeść wszystkie ciasteczka”.

Prosty zabieg zwrócenia się do swojego ego imieniem nie tylko wprowadza element zdrowego komizmu do ciężkiej pracy z własnym ego, ale też diametralnie zmienia nasze położenie, bo zaczynamy wyraźniej je dostrzegać i mieć nad nim większą kontrolę. Nie musimy już więcej go wypierać, zaprzeczać mu ani projektować go na inne osoby, instytucje czy zjawiska (twierdząc np. że nasze bolączki to wina rodziców, polityki, systemu, szefa, klientów, genów, pogody, Boga itd.). Dodatkowo przestajemy postrzegać innych ludzi jako złych. Zauważamy, że oni również tkwią w tym samym schemacie ego i co gorsza często nie są nawet tego świadomi, a tym samym męczą się podwójnie.
Nasze ego staje się rodzajem niesfornego zwierzaka, który mieszka z nami. Wiemy, że może narobić sporo hałasu, rozpruć poduszki, stłuc ulubiony wazon i przegryźć wszystkie kable, ale wiemy też, że po pierwsze stanie się to tylko wtedy, gdy spuścimy go z oczu, a po drugie mimo wszystko nie wyrzucimy go przecież z domu, bo w końcu to nasz zwierzak. Im lepiej zrozumiemy zasady, na jakich działa, tym mniejszą władzę będzie miał nad nami, tym mniejszych szkód dokona i tym łatwiej będzie nam patrzeć na niego z sympatią.

Idąc za sugestią Hawkinsa jakiś czas temu postanowiłam nazwać swoje ego. Sprawa okazała się skomplikowana, ponieważ na początku tego procesu przychodziły mi na myśl same męskie imiona, które w mojej opinii doskonale pasowały do ego innych osób. Był więc Kermit, Księciunio, Hans, Shrek i Jego Ekscelencja, ale ani jednego imienia żeńskiego.
Dopiero po czasie uzmysłowiłam sobie, że moje ego świetnie bawiło się wymyślając imiona dla czyjegoś ego, ale samo bardzo wzbraniało się przed byciem nazwanym i dostrzeżonym. Ostatecznie jednak udało się i wybrałam imię Smerfetka. Ten symboliczny akt zmienił moje dotychczas żmudne zmagania z własnym ego w bardziej lekkie gierki, które toczą się między mną a Smerfetką. Zwrócenie się do Smerfetki po imieniu potrafi rozbić napięcie i obnażyć małostkowość wielu z pozoru skomplikowanych sytuacji, co dobroczynnie wpływa na moje ogólne samopoczucie oraz na moje relacje z innymi. Mówię np. “Smerfetko, to naprawdę dramat, że pominęli twoje imię na plakacie reklamującym event, w którym będziesz brała udział – tak, sądzę, że to koniec świata i na pewno nie był to błąd w druku czy ludzka pomyłka”, “Smerfetko, fakt, że twój mąż nie zaparkował dokładnie tam, gdzie mu pokazałaś i nie spowodował równocześnie karambolu przez nagłe hamowanie jest naprawdę karygodne – strzel focha”, “Smerfetko, jasne, myślę, że ma to sens, aby po raz milionowy przeanalizować twoje traumy wieku dorastania i znaleźć w nich wytłumaczenie wszelkich niedogodności, które ci się przydarzają” albo “Smerfetko, wiem, że chciałabyś po powrocie z jogi o godzinie 22:00 zjeść wszystko co jest w lodówce oraz samą lodówkę również; tak Smerfetko, rano nie będziesz wiedziała, jak się nazywasz, ale masz rację” itd. 

Jak widać mam z Smerfetką duży ubaw, ale praktyczny aspekt wybicia się dzięki tej prostej technice z utartych ścieżek ego, jest niesamowicie pozytywny. Zabieg nazywania ego pozwala również z większą wyrozumiałością i życzliwością spojrzeć na poczynania innych osób. Smerfetka zwykle wyrywa się do nazywania ego innych, co może nie jest chwalebne, ale dzięki temu mogę sobie pomyśleć: “Taki fajny i szanowany nauczyciel jogi, a jego Kermit szaleje na forum i wykłóca się o to, co było pierwsze: jajko czy kura”, “Fiona znajomej pięknie pręży się w nieznanej nam dotąd asanie i zaraz chyba zerwie sobie więzadła – dajmy jej lajka, to może przestanie tak męczyć naszą znajomą i będą mogły trochę odsapnąć”, “Hans kolegi lubi towarzystwo pięknych, zdrowych i bogatych – trochę to razi, że tak się im podlizuje, ale cóż, może kiedyś mu przejdzie i kolega będzie mógł mieć po prostu dobrych przyjaciół niezależnie od tego, kim są z zawodu i jakie mają gadżety”, “Ofelia znajomej sprawia, że wszyscy zwalniają się z prowadzonej przez nią firmy – trudno, może jak już się wszyscy zwolnią, to znajoma zauważy Ofelię i coś z nią zrobi”.

Są jednak również sprawy grubszego kalibru, kiedy Lucek głowy państwa idzie w zaparte i zrzuca bomby na miasta i wioski, niszczy naturę, budzi wrogość, sieje strach i jest większy niż jego właściciel. Wtedy przestaje mi być do śmiechu. Uzmysławiam sobie, że przyczyny najpoważniejszych problemów na tej planecie – wojen, głodu, uchodźców, dewastacji środowiska i wielu innych – tkwią w ludzkich umysłach. Są nimi złudzenia, strach, chciwość, niechęć, obojętność, nienawiść i inne negatywne zjawiska mentalne, wywoływane przez nieuświadomione i niezauważone ego.

Największym paradoksem jest fakt, że w głębi serca nikt nie chce taki być. Nikt nie chce rozpychać się łokciami, plotkować, atakować, rywalizować, iść na front. To przecież takie nieracjonalne. W głębi duszy każdy życzy sobie pokoju na świecie, dobrostanu dla wszystkich, czystego powietrza i świętego spokoju w pracy, w domu i w rodzinie. Żyjemy jednak w czasach, w których ego szaleje tak bardzo, że łatwiej jest głosić szlachetne poglądy niż małymi krokami realizować je we własnym życiu. Jest to jeden z bardziej popisowych numerów ego. Proponowana przez Hawkinsa technika nadania imienia swojemu ego jest o tyle przydatna, że pomaga zdać sobie sprawę z tego paradoksu. Pomaga również uzmysłowić sobie prosty fakt, iż wszyscy współtworzymy problemy, z którymi boryka się obecnie świat i że równocześnie wszyscy możemy zajmować się nimi na bardzo wielu poziomach – dokładnie w tym miejscu i czasie, w którym aktualnie żyjemy.
 

5 komentarzy:

  1. Proszę "Smerfetki"!
    Uśmiałam się do łez. Pisze Pani fantastycznie, lekko, dowcipnie, a przede wszystkim bardzo mądrze. Proszę, niech nie skąpi Pani cudnych postów .

    Bardzo serdecznie pozdrawia "Biedactwo" ;D.

    P. S. Nie nazywam innych, chyba że mię rozeźlą. Sama w sobie widzę sporo okazji do śmiechu i nie tylko. Pozdrawiam ponownie, żeńskie biedactwo i bin Laden w jednym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i razem ze Smerfetką pozdrawiamy Biedactwo oraz bin Ladena:-)

      Usuń
  2. Nie spodziewałam się odpisu, pracuję nad ego i serdecznie pozdrawiam.
    Btw. niedawno na samochodzie zobaczyłam Smerfetkę i wydawało mi się, że jest podobna do Pani.
    Pozwalam sobie zakończyć wpis ważnym i sensownym dla mnie cytatem:
    "Since our problems have been our own creation
    They also can be overcome
    When we use the power provided free to everyone (...)"

    OdpowiedzUsuń
  3. Smerfetka na samochodzie! Chwila nieuwagi i człowiek nawet nie podejrzewa, w jakich miejscach jego Ego się pojawia i gdzie przebywa :-) Pozdrawiam ciepło i życzę dużo humoru, cierpliwości i miłości :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mądry wpis. Nie czytałam o tym wyizolowaniu ego poprzez jego nazwanie. Teraz pomyślę nad imieniem dla swojego ego i spróbuję z nim porozmawiać. Druga sprawa to fakt, że myślimy że problem ego nas nie dotyczy:-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.