CO TO JEST VIPASSANA?
Vipassana to jedna z najstarszych technik medytacyjnych. Wywodzi się z buddyzmu, ale ze względu na swój niereligijny/świecki charakter oraz fakt, że bazuje na uniwersalnych zasadach etycznych, cieszy się ogromną popularnością zarówno wśród osób kultywujących jakiś system wierzeń jak i tych zupełnie nie związanych z żadnym wyznaniem.
Głównym propagatorem Vipassany na świecie był S.N. Goenka (1924–2013) Goenka pochodził z bogatej kupieckiej rodziny w Birmie i początkowo kontynuował rodzinne tradycje, prowadząc świetnie prosperujący biznes tekstylny. W środowisku biznesowym w Birmie był postacią dobrze znaną i wpływową. W pewnym momencie swojego życia zaczęły mu jednak dokuczać potężne migreny, które uniemożliwiały mu funkcjonowanie. Ponieważ finanse nie były dla niego problemem, próbował wszelkich dostępnych metod leczenia nie tylko w Birmie, a także w Europie i w USA. Kiedy wszelkie podjęte próby walki z migrenami okazały się bezsilne, trafił na 10 dniowy kurs Vipassany pod okiem mistrza Sayagyi U Ba Khina, co zaskutkowało nie tylko trwałym pozbyciem się migren, ale również jego stopniowym przejściem od biznesu w kierunku bycia nauczycielem Vipassany. Obecnie na całym świecie działa ponad 200 ośrodków Vipassany. Wszystkie one działają na zasadzie non profit - kursy Vipassany są bezpłatne.
Celem Vipssany jest próba zrozumienia natury rzeczywistości poprzez obserwację własnych myśli, emocji i doznań a także przez doświadczanie zjawisk zewnętrznych. Vipassana dosłownie oznacza “widzenie rzeczy takimi jakimi są” - bez osądzania, oczekiwania czy nakładania na nie własnych projekcji. Praktykujący Vipassanę uczy się więc zachowywać spokój i neutralny stan umysłu wobec zmieniających się zjawisk i zdarzeń. Uczy się również, jak oczyszczać umysł z negatywnych emocji takich jak smutek, zazdrość, lęk, gniew itp.
PO CO LUDZIE PRAKTYKUJĄ VIPASSANĘ?
Tak jak wiele innych technik bazujących na praktyce uważności tak i Vipassana niesie ze sobą ogromne korzyści dla regularnie praktykujących, a są to:
redukcja stresu
zmniejszenie lub całkowite zniwelowanie objawów niektórych dolegliwości psychosomatycznych
umiejętność samoregulacji i lepszego zarządzania swoimi emocjami
zwiększenie rezyliencji, czyli umiejętności podnoszenia się z trudnych sytuacji życiowych
większa umiejętność wracania do uczucia wewnętrznego spokoju i równowagi
rozwijanie pogody ducha, empatii i współczucia wobec siebie i innych
JAK WYGLĄDA 10 DNIOWY KURS VIPASSANY?
Podczas kursów Vipassany obowiązuje żelazna dyscyplina. Osoby decydujące się na kurs rezygnują na 10 dni z wszelkich rozmów a nawet nawiązywania kontaktu wzrokowego, oddają telefon oraz wszystkie urządzenia elektroniczne do depozytu, zgadzają się na jedzenie tylko 2 posiłków dziennie (z czego ostatni kończy się o godzinie 12:00) i zobowiązują się do odbywania codziennie minimum 3 godzin medytacji (maksymalnie w ciągu dnia można poświęcić na medytację nawet 10 godzin).
Pierwsze 5 dni kursu upływa mi zaskakująco łatwo. Nie mam problemu z brakiem kontaktu, z brakiem telefonu i internetu. Wręcz przeciwnie - odczuwam swego rodzaju ulgę. Wchodzę w rytm kursu jak w przysłowiowe masło. Wstawanie o 4:30 nie jest dla mnie żadnym tematem. Organizuję sobie dzień tak, żeby była w nim i joga i spacer, czyli chociaż symboliczna dawka ruchu, bo jeśli już odczuwam jakiś deficyt, to jest to właśnie deficyt ruchu. Ku swojemu zdziwieniu nie odczuwam natomiast głodu, nie odczuwam nudy, nie odczuwam zalewu myśli. Wiercę się na poduszcze, bo nie jestem przyzwyczajona do to tak długiego siedzenia, ale poza tym wszystko jest bezproblemowe. Z przyjemnością wykonuję anapanę, czyli obserwację oddechu, ograniczoną najpierw do fragmentu pomiędzy nosem a górną wargą, a potem rozszerzoną na całe ciało. Cisza w uszach i cisza we mnie jest cudowna.
Z tych 5 pierwszych dni zapamiętałam fragmenty wykładów Goenki, których słuchaliśmy codziennie wieczorem.
O Dharmie. Dharma to prawo natury. Kiedy “łamiesz” Dharmę, natura Cię karze. Kiedy żyjesz w zgodzie z Dharmą, łączysz się z energią natury i wszystko Ci sprzyja. Życie w zgodzie z Dharmą to życie zgodne z ponadczasowymi zasadami etycznymi takimi jak szacunek do życia, nie zabijanie, powstrzymywanie się od kłamstwa, kradzieży a także od zażywania alkoholu i innych substancji toksycznych. Życie w Dharmie, to też pracowanie na własne utrzymanie i wystrzeganie się lenistwa. Życie w Dharmie to w końcu również praca nad swoim umysłem i jego negatywnymi nawykami po to, aby zwyczajnie być lepszym człowiekiem.
O tym, że nie wytrenowany umysł jest jak dzikie zwierze w wiosce - jego siła sieje spustoszenie. Wytrenowany umysł jest nadal potężny jak dzikie zwierze, ale jego siła służy wszystkim dookoła
O tym, że wszystko zaczyna się od myśli i że myśl pełna nienawiści sieje ziarno, z którego wyrosną takie same rezultaty.
O tym, że ważniejsze od zdarzeń są nasze sposoby reagowania na nie i że są 3 rodzaje reakcji, które odbijają się echem w naszym życiu. Pierwsze przypominają rysowanie palcem po wodzie - ślad po nich szybko znika. Drugie przypominają rysowanie palcem po piasku. Ślad jest przez chwilę, ale po jakimś czasie też znika. Trzeci rodzaj to jak wyrycie czegoś w skale - ślad zostaje na długo. Stąd tak ważne jest pracowanie nad sobą i nad właściwymi reakcjami po to, by nie zostawiać “gniewu, zazdrości i lęku” wyrytych w naszej “wewnętrznej skale”
O tym, że sztuka umierania to sztuka życia. Jeśli przez całe życie użalasz się, marudzisz, boisz, to nie oczekuj, że w chwili śmierci się uśmiechniesz albo zachowasz spokój.
Podczas pierwszych 5 dni jedyna niechęć jaką obserwuję, to niechęć wobec przeziębionych osób na sali medytacyjnej. Okna są zamknięte, bo ośrodek jest ogrzewany przez pompę ciepła a wymiana powietrza następuje przez wentylację. Moja wyobraźnia działa na całego, maując całą paletę wirusów krążących w powietrzu. Dźwięk mokrego kaszlu wybija mnie każdorazowo z medytacyjnego rytmu i przyłapuję się na planowaniu tego, jak to po kursie podsunę organizatorom potencjalne rozwiązania, dzięki którym można byłoby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości. Za każdym razem, kiedy to robię, wracam uwagą do oddechu. Uświadamiam sobie swój lęk - czasem moje reakcje nawet mnie bawią. Widzę swoją niechęć jak na dłoni. Czuję ją nawet na widok “herbaty ziołowej na przeziębienie”, która pojawiła się w jadalni.
CZĘŚĆ DRUGA - TRUDNA
Około szóstego dnia dostaję gorączki i ścina mnie z nóg. “Odcina” mnie także od jogi (nie mam siły na praktykę), jedzenia (mam jadłowstręt), spędzania większej niż obowiązkowa ilość 3 godzin na medytacji (po prostu zasypiam). Jakbym przeżywała wielki “reset systemu” i jakby wszystko, co dla mnie ważne i co lubię, zostało ode mnie odsunięte.
Gorączka pojawia się akurat tego dnia, kiedy pierwszy raz mamy odbyć sesję medytacji z tzw. “silną determinacją”. Siedzenie z “silną determinacją” polega na tym, że praktykujący stara się nie poruszać przez całą godzinę medytacji. Nie chodzi o to, żeby się torturować lub odczuwać ból, bo oczywiście nic się nie stanie, jeśli ktoś zacznie się wiercić, drapać lub chrząkać. Chodzi jednak o próbę doświadczenia fizycznego nie poruszenia - zaobserwowania zmienności doznań. Zaobserwowania, że odczucie np. swędzenia pod nosem jest ulotne, mija. Mamy dzięki temu zrozumieć pojęcie “anicca”, oznaczające zmienną naturę wszystkiego. Mamy zrozumieć, że wszystkie doznania w ciele jak i myśli są przemijające. Siedzę więc w gorączce i obserwuję falę dreszczy. W domu “odstawiłabym” już “scenę zgonu”. Mam utrwalone przekonanie, że bardzo źle znoszę gorączkę i ono za każdym razem działa niezawodnie. Tu jednak siedzę. Stróżka potu leci mi po plecach. Zimno. Gorąco. Mdli mnie, a potem przestaje. Piszczy mi w uszach, a potem przestaje. Pojawiają mi się myśli o tym, jak zorganizować w tych warunkach antybiotyk. Potem oczami wyobraźni widzę, jak przyjeżdża po mnie karetka. Następnie zaczynam panikować fantazjując o tym, że na pewno rozwinie mi się z tego przeziębienia zapalenie płuc lub krztusiec, bo ponoć często się teraz pojawia. Na zmianę odczuwam obawy i wściekłość na to, że przecież ktoś powinien zareagować w takiej sytuacji albo że powinna być vipassanowa procedura na wypadek, gdy ktoś dostaje gorączki i odczuwa poważne “zagrożenie życia” :-) Tkwię w bezruchu i w pewnym momencie następuje odpływ - odpływają te wszystkie myśli i emocje. Zostaje tylko obserwacja tego konkretnego momentu, w którym jestem. Czuję, że jest ze mną około 80 innych, ciężko pracujących nad sobą istot - wiem, że łączy nas ten sam wdech i wydech, a to połączenie jest wzruszające. Czuję życie, buzujące w moim ciele. Odczuwam je jako niepohamowaną siłę, która nieustannie jest po mojej stronie. Nie wiem kiedy po twarzy lecą mi łzy. Czuję ogromną kruchość i moc jednocześnie. Czuję ogromną wdzięczność. Czuję falę dobra, która zalewa mi ciało. Tkwię w tym błogim stanie aż do chwili, kiedy pojawia mi się myśl, że mam pewnie jakieś 38,5 stopnia gorączki i chyba mi odbija lub też mam jakieś majaki :-) Opiekunka/kierowniczka kursu upomina mnie, że nie mam podpierać głowy rękoma - zdziwiona odkrywam, że to robię. Przez dwa kolejne dni chodzę na obowiązkowe 3 godziny medytacji a pomiędzy nimi głównie śpię.
Z tego czasu zapamiętuję fragmenty wykładów:
O tym, że uzależniamy się nie tyle od danej substancji, ale od doznań z nią związanych i że obserwując doznania w ciele, można przerwać ten mechanizm.
O tym, że uzależniamy się nie tylko od doznań związanych z daną substancją (słodyczami, alkoholem itp) czy czynnością (pracoholizmem, hazardem itd.), ale też od doznań związanych z odczuwaniem niechęci, złości, gniewu - uzależniamy się od własnego negatywizmu.
O tym, że żadna technika pracy nad sobą nie działa, jeśli jest tylko intelektualną rozrywką i nie towarzyszy jej zaangażowanie, praktyka i dyscyplina.
O tym, że progres w Vipassanie nie jest mierzony rodzajem doznań ani ich ilością, a umiejętnością zachowania wobec nich zrównoważonego i spokojnego umysłu.
Po 2 dniach gorączka mija, zostaje tylko kaszel. Wbrew najczarniejszym spekulacjom umysłu nie wywieźli mnie na SOR, więc umysł szturmuje ze zdwojoną siłą. Pojawia mi się refleksja, że ta cała Vipassana negatywnie znieczula - że odczłowiecza. Że tylko obserwujemy i obserwujemy. Że jesteśmy coraz bardziej nieczuli. Że jeszcze chwila i zamienimy się w otępiałe zombi. I kiedy ta refleksja dzierga jak na szydełku zgrabną “sieć” w mojej głowie, ktoś na sali wybucha płaczem. To kobiecy szloch, który słyszę jakbym słyszała szloch wszystkich znanych mi kobiet, w tym mój własny. Odczuwam ogromne poruszenie. Ta kobieta szlocha, a mi płyną łzy. Trwa to około 3 minut. Po wszystkim czuję ulgę i coś na kształt oczyszczenia. Nie - nie jestem otępiałym zombi. Odbieram wszystko jak najwyższej jakości antena.
W ostatnich dniach praktykujemy mettę - medytację miłującej życzliwości, podczas której, życzymy sobie i innym wszystkiego, co najlepsze. Metta jest moją codzienną praktyką, ale tu jej forma wydaje mi się sztywna, oschła. Kiedy o tym myślę, na sali ponownie ktoś zaczyna płakać. Tym razem jest to mężczyzna. Opiekun kursu spokojnym krokiem zanosi mu chusteczki. Tym razem nie płaczę, ale czuję potężną falę czułości. Wysyłam w jego stronę otuchę i ukojenie. Nie wiem, skąd biorą mi się w myślach słowa “nic się nie stało, wszystko dobrze, zapomnij o tym, wybaczam Ci przecież”, ale myśli te lecą nieprzerwanym strumieniem, a zaraz po nich życzenia “bądź zdrowy, bądź bezpieczny, bądź szczęśliwy”.
Później, kiedy mogliśmy już mówić, ktoś przy stole wrócił do tego momentu i zapytał, co czuliśmy. Okazało się, że wszyscy wysyłali mu wsparcie, miłość, światło. Że wszyscy byli z nim. To była ta potężna fala czułości, która płynąc do niego, zalała wszystkich i której doświadczenie zostało ze mna jeszcze na długo po ukończeniu kursu.
“PTASIE GNIAZDA”
Po każdej godzinie medytacji nauczyciel zarządzał krótką przerwę. Czasu wystarczało na wyjście do toalety, ekspresowe rozciąganie lub krótki marsz dookoła budynku. Kiedy wszyscy wychodzili na zewnątrz, na sali można było zobaczyć jedyny w swoim rodzaju surrealistyczny obraz składający się z około 80 mat, na których widniały dziwne konstrukcje przypominające ogromne "ptasie gniazda" tudzież futurystyczne rzeźby. Początkowo na każdej macie była tylko poduszka. Jednak z każdą mijającą sesją medytacyjną i z każdym mijającym dniem pojawiały się na nich dodatkowe sprzęty takie jak podkładki, wałki, koce, małe poduszki pod kolana, kostki, drewniane mini ławeczki itd. Praktykujący próbowali po prostu znaleźć sobie najwygodniejszą pozycję - taką, w której nie będzie się trzeba poprawiać i wiercić, Taką w której ciało nie będzie bolało, drętwiało, sztywniało. Owe wielkie “ptasie gniazda” były czasem szerokie i rozlewały się na całą matę, a czasem wyglądały jak wieże z poduszek. Niektóre charakteryzowały się specyficzną logiką i przebijał się przez nie wyraźny konstruktorski zmysł. Inne były estetyczną ucztą dla oka - kolorowe kostki, chusty i szale w ładne wzorki. Jeszcze inne były czystym chaosem, ale ich niezmienność przez 10 dni trwania kursu świadczyła o tym, że dobrze służą swemu twórcy. Były też “gniazda” wibrujące zwątpieniem i desperacją - wygniecione, z porzuconymi chusteczkami do nosa, skarpetami - zmieniające się z godziny na godzinę w poszukiwaniu optymalnego ułożenia.
Dopiero po zakończeniu kursu naszła mnie refleksja, że te “gniazda” były metaforą tego, jak zachowujemy się w życiu, szukając idealnego miejsca pracy, miejsca do życia, idealnego partnera, idealnego samochodu, idealnych wakacji i szkoły dla dziecka. Szukamy i organizujemy sobie życie tak, by “nigdy nie bolało” i nigdy nie było “pod górkę” - żeby “gniazdo” było idealne. Prawda jest jednak taka, że “idealne gniazdo” nie istnieje. Prawda jest taka, że “gniazdo” idealne dziś, jutro może okazać się utrapieniem, bo wszystko się zmienia, wszystko jest ulotne. Prawda jest taka, że nie o wygodne “gniazdo” chodzi podczas kursu Vipassany i nie o wygodne “gniazdo” chodzi w życiu. Podczas kursu i w życiu chodzi o takie ćwiczenie umysłu, by pomagał nam zachować spokój, lekkość, odwagę i pogodę ducha w obliczu zmieniających się warunków zewnętrznych i wewnętrznych. By pomagał nam pamiętać o tym, że najważniejsze, czego możemy doświadczać to zmieniający się puls życia w nas samych - puls życia napędzany miłującą życzliwością i nielimitowanym kosmicznym dobrem. Uświadomienie sobie tego i nieustanne przypominanie sobie o tym, pomaga nam wieść barwne, wielowarstwowe, soczyste życie niezależnie od statusu społecznego i materialnego. Uświadomienie sobie tego i nieustanne przypominanie sobie o tym paradoksalnie nie czyni z nas nieodpowiedzialnych lekkoduchów, ale pomaga nam z pełnym zaangażowaniem, odpowiedzialnością i radością wskakiwać w taką wersję życia, która jest najbardziej zgodna z nami samymi - w taką wersję życia, która przynosi ogrom korzyści nam i wszystkim w naszym otoczeniu.
“START AGAIN!”
Po każdej przerwie uczestnicy kursu wracali do swoich “gniazd” a z głośnika rozlegał się charakterystyczny głos Goenki, który z niezmąconym uporem powtarzał: “Start again, start again!”, czyli “zacznijcie od nowa, zacznijcie od nowa”. A następnie mówił: “pracujcie pilnie, pracujcie pilnie - na pewno Wam się uda, na pewno Wam się uda”. Być może w tym miejscu tekstu brzmi to pokrzepiająco i motywująco, ale tam na sali po kilku dniach intensywnej medytacji, a następnie po storpedowaniu mojego ciała przez infekcję komunikat ten wywoływał we mnie bardzo skrajne reakcje. Od “czy ktoś mógłby to wyłączyć” oraz “daj spokój chłopie - ledwo żyję” przez atak śmiechu i poddanie się, aż po spostrzeżenie, że gdyby Goenka był moim nauczycielem hiszpańskiego, to zaczynając od zupełnych podstaw w ciągu tych 10 dni spokojnie osiągnęłabym poziom średniozaawansowany B2 w porywach do C1.
A jednak to właśnie to zdanie pozostało w moim krwiobiegu i mam nadzieję, że nigdy go nie opuści. Chcę bowiem “zaczynać od nowa” za każdym razem, kiedy mi się uda i kiedy mi się nie uda. Chcę każdego dnia “zaczynać od nowa” i “od nowa” cieszyć się tym, że oto kolejny dzień, kiedy mogę TO czynić! Chcę ciągle “od nowa” przypominać sobie o tym, co najważniejsze. Chcę mieć szansę robienia rzeczy “od nowa”, kiedy się pomylę. Chcę doświadczać tego życia w każdej sekundzie “od nowa”. Chcę pracować nad sobą ciągle “od nowa” niezależnie od wieku. Chcę, żeby hasło “od nowa” dekonstuowało negatywne wierzenia i schematy w mojej głowie. I tak, chcę “pracować pilnie” i wierzyć, że “na pewno mi się uda”.