Okolice pierwszego dnia listopada obchodzę po swojemu. To takie ciche
świętowanie, które nie wpisuje się ani w stylistykę “cukierek albo
psikus” ani też w przygniatanie mojej pamięci o zmarłych grubym wieńcem i
ciężkim zniczem. To nie jest dla mnie czas na imprezę z wyżłobioną
dynią w roli głównej ani też czas grobowej ciszy. To czas mojej pamięci.
Chcę, żeby moja pamięć o tych, których tu nie ma była prawdziwa, lekka,
elastyczna i wyzbyta zbędnej dramaturgii.
W końcu to pamięć joginki. Idę więc w las i wysyłam w przestrzeń różne
myśli, np.: “pozdrawiam”, “dziękuję”, “przepraszam”, “obyś był
szczęśliwy”, “wybaczam”, “naprawdę nie ma sprawy”, “oby wypełniał cię
spokój” albo nic nie wysyłam, nic nie myślę, tylko nucę w myślach
“Ground Control to Major Tom”. Pamięć po takim spacerze jest odświeżona i
dotleniona. To taka dobra pamięć, która nie klei się do człowieka jak
guma arabska, nie powoduje bólu głowy w okolicach skroni ani też nie
wywołuje guli w gardle. To pamięć, która jest całkowicie pogodzona z
niezmienną prawdą o tym, że wszystko jest zmianą. To pamięć, która
sprawia, że nie ma się do niczego żalu i idzie się dalej. Takiej dobrej,
jogowej pamięci wszystkim życzę. I spokoju, bo ten zawsze się przyda. Jak wiadomo we wtorek 1 listopada nie ma jogi, ale od środy zajęcia już zgodnie z grafikiem. Zapraszam :-)
wtorek, 1 listopada 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.